29.3.13

Marek Lenarcik "Tajski epizod z dreszczykiem"

Tajlandia kojarzy się z pięknymi plażami, turkusową wodą oraz kwitnącym seksbiznesem. Dla turysty z Zachodu kraina uśmiechu niewątpliwie jawi się jako raj na ziemi. A jaka jest naprawdę? Sięgając po Tajski epizod z dreszczykiem miałam nadzieję na to, że lektura rozwieje stereotypy, ukazując prawdziwe oblicze Tajlandii oraz wzbogaci moją wiedzę o kulturze, religii czy miejscach wartych zobaczenia. Spodziewałam się książki podróżniczej (jak wynikało z opisu na okładce i jak sugerowali patroni publikacji), bliżej jej jednak do osobistego pamiętnika z mocno rozwiniętym wątkiem romansowym.

Autor Tajskiego epizodu z dreszczykiem pewnego dnia podejmuje decyzję o rzuceniu pracy i przeniesieniu się do Azji. Planuje rozpoczęcie kariery nauczyciela języka angielskiego w Tajlandii. Jak postanawia, tak też czyni. Wyjeżdża, robi kurs TEFL, znajduje pracę w college'u oraz dziewczynę, z którą rozpoczyna skomplikowany, międzykulturowy związek. Niestety, znaczna część książki poświęcona jest tematyce relacji damsko-męskich - związkowi oraz randkom z Tajkami, które najczęściej kończą się w łóżku - tu moim zdaniem powinny kończyć się wynurzenia Marka Lenarcika, jednak autor ma ekshibicjonistyczną chęć dzielenia się szczegółami z czytelnikiem. Jak już wspomniałam, spodziewałam się książki podróżniczej, jednak zamiast liczby przebytych kilometrów oraz przygód w drodze poznajemy ilość orgazmów partnerki oraz osobiste przemyślenia autora na temat jego doznań lub roli kobiety w społeczeństwie (powinna służyć mężczyźnie i zaspokajać jego potrzeby seksualne). Nie jestem wojującą feministką ani nie mam oporów przed czytaniem opisów aktów seksualnych, ale nie widzę powodów, dla którego w książce miały się znaleźć tego typu opisy. A ta mogła być całkiem dobrą lekturą. Fragmenty dotyczące adaptowania się do nowej rzeczywistości czy kwestie niezrozumienia międzykulturowego są ciekawym materiałem, który z pewnością poszerzy naszą wiedzę o Tajlandii i pomoże innym obcokrajowcom odnaleźć się w krainie uśmiechu, nie jest ich jednak wystarczająco dużo, by nasza ciekawość została w pełni zaspokojona.

Tajski epizod z dreszczykiem to zdecydowanie męska lektura. Wprawdzie czytało się ją przyjemnie i lekko - Lenarcik ma dar do opowiadania - ale to za mało, by książka mnie zachwyciła. Sam autor nie wzbudził mojej sympatii - podczas lektury nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że przechwala się swoimi podbojami, chcąc komuś (a może sobie?) coś udowodnić...

Bezdroża 2012
Czytaj więcej →

28.3.13

Michał Jagiełło "Wołanie w górach. Wypadki i akcje ratunkowe w Tatrach"

Takie jest prawo gór: wszystko, co cięższe od piórka - spada w dół. To nie jest wina gór. To tylko prawo fizyki. To tylko natura przyrody, której częścią jesteśmy.*

Pamiętam ten dzień, jakby to było zaledwie wczoraj, a nie osiemnaście lat temu. Beztroskę tatrzańskich wakacji przerwał huk - w pobliską dolinę spadł śmigłowiec TOPR-u... Ciężko było uwierzyć w taką tragedię, ale dźwięki płynące z radia** wkrótce po katastrofie nie pozostawiały złudzeń. Ludzie gór, którzy przez wiele lat wydobywali potrzebujących z opresji lub towarzyszyli ofiarom w ich ostatniej górskiej wędrówce, teraz sami nie wrócili ze swojej misji. 

Zapewne każdy, kto chodził po górskich szlakach, spotkał się z Tatrzańskim Ochotniczym Pogotowiem Ratunkowym, ale tak naprawdę niewiele osób wie, jak działa ta organizacja, z jakimi problemami borykają się jej członkowie oraz jak przebiega akcja ratunkowa. W sukurs przychodzi Michał Jagiełło, przez wiele lat działający w Pogotowiu, wraz ze swoją książką Wołanie w górach. Wypadki i akcje ratunkowe w Tatrach. Ta obszerna publikacja (ponad 800 stron, które dosłownie przygwoździły mnie na wiele długich dni) jest kroniką wypadków notowanych od początku działania TOPR-u do chwili obecnej. Dzięki zapiskom w Księdze Wypraw zachowały się szczegóły wielu działań ratowniczych, zarówno tych szczęśliwych, w wyniku których ludzkie życie było uratowane, jak i tych, które sprowadzały się do przykrego obowiązku znoszenia w dolinę ciała z symboliczną gałązką kosodrzewiny. Michał Jagiełło przytoczył wiele takich wypraw, często pozostawiających po sobie niesmak, szczególnie gdy po niej przychodzą oskarżenia rzucane pod adresem "leniwych" ratowników przez rodzinę ofiary, która w swoim bólu nie potrafi zrozumieć, że warunki atmosferyczne nie zawsze umożliwiają szybkie dotarcie do poszkodowanego.

Z kart książki wyłania się nie tylko historia ratownictwa tatrzańskiego, ale i nauka zachowania w górach. Przyznam, że choć w klapkach czy sandałach na Giewont nigdy się nie wybrałam, z wielu elementarnych kwestii nie zdawałam sobie sprawy. Nigdy nie miałam w zwyczaju brać ze sobą na szlak większej ilości żywności niż planowałam skonsumować czy ciepłej odzieży (nie mówiąc o śpiworze), co jest błędem, za który można czasem zapłacić ogromną cenę, a nawet przypłacić go życiem - nigdy nie wiadomo, czy los nie zaserwuje nam atrakcji w postaci nagłego załamania pogody czy noclegu w górach. Czasem wystarczy chwila nieuwagi by zabłądzić, a znalezienie właściwej drogi w stresie i narastającym zmęczeniu nie należy do czynności łatwych czy efektywnych. Zdarzały się przypadki, gdy znajdowano zamarzniętego turystę niemal przed drzwiami schroniska!

W książce nie brak historii poruszających, jak choćby opowieść o młodej parze, która zamarzła niedaleko schroniska i szlaku. Chłopak zdążył umieścić dziewczynę w śpiworze i wyruszyć na pomoc, niestety, nie zdążył po nią dotrzeć, gdyż 200 m dalej sam zamarzł... Znajdziemy tu także historie, od których włos jeży się na głowie ze zgrozy, jak w przypadku opowieści o sześcioletnim chłopcu, który nie dość, że zabrany w góry przez nieodpowiedzialnego ojca, to jeszcze pozostawiony na szlaku w chwili, gdy zabrakło mu sił na dalszą wędrówkę! Gdy ojciec sprowadził pomoc, chłopiec był już częściowo przysypany śniegiem! Aby zakończyć bardziej optymistycznym akcentem, przytoczę historię rezolutnego pana, który - mimo iż pozbawiony nogi - wybrał się na Krzyżne. Ponieważ pomylił drogę, zaliczył... Granaty i Orlą Perć! Gdyby nie to, że po drodze stracił kulę, wróciłby ze swojej wyprawy bez niczyjej pomocy! 

Dla formalności dodam, iż książkę po stokroć polecam! Wołanie w górach to lektura obowiązkowa dla każdego taternika i górskiego turysty. 

Iskry 2012

*Michał Jagiełło, Wołanie w górach. Wypadki i akcje ratunkowe w Tatrach, Iskry, Warszawa 2012, s.245.
**Był to Cień wielkiej góry Budki Suflera:


Czytaj więcej →