30.4.13

Katarzyna Kobylarczyk "Pył z landrynek. Hiszpańskie fiesty"

Przed ukazaniem się Pyłu z landrynek. Hiszpańskich fiest Katarzyna Kobylarczyk miała na swoim koncie liczne reportaże pisane dla prasy oraz zbiór tekstów o Nowej Hucie zatytułowany Baśnie z bloku cudów. Najnowsza publikacja wyrosła z fascynacji Hiszpanią - małymi miasteczkami i lokalnymi społecznościami wraz z ich niezwykle barwnymi fiestami. A tych jest mnóstwo! La Tomatina, obchody Wielkiego Tygodnia, corrida i poprzedzający ją bieg byków ulicami miasteczek to tylko niektóre z nich, te najsłynniejsze, o których miałam nadzieję przeczytać w Pyle z landrynek. Moja ciekawość została zaspokojona, ale tylko częściowo. Dlaczego? 

W książce znalazło się 30 krótkich objętościowo reportaży, które - wbrew podtytułowi - nie zawsze dotyczyły fiest. Ponieważ przywiązuję ogromną wagę do słów, podtytuł potraktowałam jako wyznacznik doboru tekstów i nastawiłam się na zgłębianie tematu hiszpańskiego świętowania. Niestety, tylko część tekstów traktowała o fiestach, a te, które miały bezpośredni związek z tematem, pozostawiły mnie z uczuciem niedosytu. Spodziewałam się licznych objaśnień, choćby symboliki wykonywanych gestów, a otrzymałam reportaż relacjonujący poszczególne etapy świętowania, ale bez zagłębiania się w szczegóły. Nie dowiedziałam się np. jaka jest geneza tytułowej wojny landrynkowej ani nie przeczytałam o bitwie na pomidory. Otrzymałam za to sporo tekstów nie związanych z tematyką zasugerowaną w podtytule: o tramontanie, rzece Ebro czy o rabusiach sprzed kilku wieków.  

Z przykrością muszę stwierdzić, że książka rozczarowała mnie. Jak już wspomniałam, podczas lektury czułam niedosyt - nie tylko z powodu stosunkowo niewielkiej ilości tekstów o fiestach, ale również formy przekazu. Niestety, odniosłam wrażenie, że autorka ślizgała się po powierzchni tematu, nie mogąc przedostać się głębiej, do jego istoty. Z książki dowiedziałam się więc tyle, ile Katarzyna Kobylarczyk zobaczyła na własne oczy, a to według mnie za mało, aby zrozumieć istotę tego niezwykle bogatego i barwnego elementu iberyjskiej kultury.

Czarne 2013
Czytaj więcej →

22.4.13

Andrzej Piętowski "Canoandes. Na podbój kanionu Colca i górskich rzek obu Ameryk"

Dwa lata temu minęło 30 lat od pionierskiej wyprawy sześciu Polaków*, którzy jako pierwsi przepłynęli najgłębszy kanion świata. Czynem tym nie tylko udowodnili, iż jest w ogóle możliwe przebycie go przy pomocy kajaka i pontonu, ale również przyczynili się do rozwoju regionu, który z zacisznego zakątka stał się miejscem obleganym przez turystów. 

Wyprawa Canoandes rozpoczęła się w 1979 roku. Początkowo planowano przepłynięcie rzek Argentyny, jednak ze względu na problemy z wizami, które nie dotarły do uczestników wyprawy, postanowiono udać się do Peru. Jednak i tu polscy kajakarze napotkali opór ze strony sił wyższych. Ze względu na lód zalegający w zatoce statek nie mógł wypłynąć z portu, potem w Peru wybuchł strajk... Kolejna zmiana planów okazała się wreszcie szczęśliwa i ekipa wodniaków znalazła się w Meksyku, w którym kajakarzom udało się przepłynąć kilka rzek. Jednak marzenie o Peru nadal nie dawało mężczyznom spokoju... Tym razem los był łaskawszy i wreszcie udało im się dotrzeć do upragnionego kanionu Colca. Rozpoczęła się walka z żywiołem, w której uczestnicy wyprawy nie zawsze byli na wygranej pozycji. Stracili prawie wszystkie kajaki (pozostał im tylko jeden z nich oraz ponton), a ich konfrontacja z siłami natury często przybierała postać walki o życie. W wyniku pomyłki na mapie źle obliczyli zapasy żywności i do przystanku dopłynęli znacznie niedożywieni. Po koniecznej przerwie podjęli ostatni odcinek wyzwania i zrealizowali swój zamiar, dokonując tym samym niemożliwego i zamykając tym samym wyprawę.

Canoandes. Na podbój kanionu Colca i górskich rzek obu Ameryk to rzetelna relacja z wyprawy sprzed trzydziestu lat, gdy za podróżnikami nie stali sponsorzy i liczne grono patronów. Wodniacy o wszystko zabiegali sami, a ich strojom daleko było do nazwania ich profesjonalnymi. Na jednej z licznych fotografii widać panów dumnie prężących się w... dżinsach! Ale niekomfortowy strój nie był w tym wszystkim najgorszy - gdy czytałam o pokonywaniu kajakiem wodospadów wysokich na 3-4 m (!), mój umysł nie radził sobie z wyobrażaniem takich manewrów, podobnie jak innych, które poznałam tylko z nazwy (co to jest eskimoska?). W tym drugim przypadku brakowało mi słowniczka tematycznego, który pobudziłby moją wyobraźnię. 

Canoandes... to idealna lektura dla tych, którzy lubią poczuć wzrost adrenaliny we krwi oraz dla miłośników podróży.

*Andrzej Piętowski, Piotr Chmieliński, Jacek Bogucki, Jurek Majcherczyk, Stefan Danielski, Krzysztof Biczu Kraśniewski

Bezdroża 2013
Czytaj więcej →

19.4.13

Festiwalowa wiosna, czyli o krakowskich Trzech Żywiołach

Trzy Żywioły to wydarzenie, które na stałe wpisało się w kalendarz krakowskich imprez podróżniczych. Już po raz trzeci miałam okazję przeżywać festiwalowe emocje, choć chwilami mój entuzjazm przyćmiewało zmęczenie - po piątkowym wieczorze filmowym zakończonym po północy czekały mnie dwa intensywne dni (11-12 godzin) wypełnione licznymi warsztatami, pokazami oraz projekcjami kolejnych filmów.

W tym roku po raz pierwszy pokazy zostały podzielone na dwie kategorie - prezentacje główne oraz konkursowe, w ramach których przedstawiono 8 różnorodnych tematów. W bloku konkursowym zaprezentowano m.in. relację z podróży po Syberii szlakiem kopalń diamentów, opowieści o "trabantowej" przygodzie w Ameryce Południowej i trekkingu po Laponii oraz film dokumentujący przemierzanie świata stopem... wodnym. Jeden z zaproszonych gości (Michał Banaś) przedstawił ciekawy projekt dokumentacji Islandii z nieba, a dokładniej... z latawca. Dzięki niekonwencjonalnemu podejściu geologowie otrzymują materiał do badań na temat struktury oraz rozwoju wyspy.

Od lewej: Adrian Gronek, Piotr Trybalski
U góry po prawej: Marek Miłoszewski, Marek Tomalik, Mateusz Miłoszewski, Piotr Trybalski
U dołu po prawej: Bartek Sabela, Piotr Trybalski

W ramach programu głównego swoje prezentacje przedstawili m.in. Piotr Pustelnik, Romuald Koperski, Janusz Kasza, Marek Tomalik, Bartek Sabela oraz Joanna Lamparska, która opowiedziała o tajemnicach zamków Dolnego Śląska, co mnie uradowało, gdyż Polska cały czas wydaje się być mało doceniana wśród podróżników. Nasz kraj promowali także rowerzyści Marek i Mateusz Miłoszewscy - ojciec i syn, od czasu do czasu przemierzający Polskę (i nie tylko) na dwóch kółkach. Z warsztatów najlepiej zaprezentowali się Anna i Krzysztof Kobusowie, których darzę szczególną sympatią przede wszystkim za to, że zwracają uwagę na atrakcyjność Polski (dwa lata temu na krakowskich Trzech Żywiołach wystąpili z pokazem "Magiczna Polska wielu kultur" czym podbili moje serce) oraz potrafią łączyć pracę z podróżami i macie- i tacierzyństwem. Coś fantastycznego! A na ich warsztatach zauważyłam naprawdę sporo ludzi z dziećmi, nawet kilkumiesięcznymi!

Nie będzie przesadą, jeśli powiem, że z festiwalu wróciłam odmieniona. Wśród licznych filmów (m.in. Samsara, Śladami Marco Polo, Zaginiony, Moja ziemia) moim numerem jeden został zdecydowanie film Z kanapy na kanapę (One Couch at a Time). Idea surfowania po kanapach w różnych zakątkach świata zawsze wydawała mi się dość ryzykowna, ale ten film wprowadził mnie w taką euforię, że jeszcze siedząc w kinowym fotelu chciałam się rejestrować na stronie i jechać w świat!


Żywiołowy weekend był męczący, ale obfity w to, co mnie pasjonuje i wywołuje we mnie emocje - fotografię i podróże. 
Czytaj więcej →

Anna Jaklewicz "Niebo w kolorze indygo. Chiny z dala od wielkiego miasta"

Męczące tłumy, korki na ulicach i zanieczyszczone powietrze - taki obraz pozostaje po wizycie w Chinach we wspomnieniach wielu turystów z Zachodu. Nic dziwnego - większość z nich nie wyjechała poza granice Szanghaju czy Pekinu, które w istocie są zatłoczone i spowite smogiem. Anna Jaklewicz, zafascynowana Państwem Środka, postanowiła pokazać drugie oblicze tego kraju. Jest bowiem wiele kameralnych miejsc, w które turyści jeszcze nie dotarli i gdzie gości ludzka życzliwość. Mowa o małych miasteczkach i wioskach zamieszkiwanych przez różnorodne grupy etniczne takie jak Bulang, Dong, Miao, Bai, Dai czy Aini. Zapewne dla większości czytelników egzotyczne nazwy nie były wcześniej znane, co wywołuje ciekawość i chęć poznania tajemniczych mniejszości narodowych. Anna Jaklewicz z uwagą chłonie każdy szczegół z ich życia, od architektury przez stroje po tradycyjne rytuały i obchodzone święta, by potem skrupulatnie przekazać swoje spostrzeżenia czytelnikowi. A okazji do poznawania grup etnicznych nie brakuje! Wprost z pogrzebu, na którym znalazła się przypadkiem, trafia na wesele, uczestniczy także w zawodach gry na lusheng i obserwuje występy folklorystyczne. Zatrzymując się w wioskach ma okazję podglądać także życie codzienne Chińczyków: hierarchie społeczne, podejmowane prace, sposób spędzania czasu oraz tradycyjnie wytwarzaną żywność (przysmakiem Mosuo jest suszona świnia, która czeka na spożycie kilka lat!).

Niebo w kolorze indygo to książka niebezpieczna. Zaszczepiła we mnie przemożną chęć zobaczenia nieznanych Chin na własne oczy, zasmakowania ich i chłonięcia wszystkich barw jakie miałam okazję ujrzeć na zdjęciach. Bo te są wprost przepiękne! Kto poznał turystyczną stronę Państwa Środka po lekturze będzie żałował trzymania się utartych szlaków opisywanych w przewodnikach, a ten kto nie miał okazji gościć w Chinach, zapragnie to zmienić.

Bezdroża 2013
Czytaj więcej →

14.4.13

Tomasz Cichocki "Zew oceanu. 312 dni samotnego rejsu dookoła świata"


Nigdy nie byłam pasjonatką żeglarstwa, a dni spędzane na wodzie zawsze wydawały mi się nudne i monotonne. Bo cóż można zobaczyć przemierzając w ten sposób świat? Po książkę Cichockiego sięgnęłam więc z pewną dozą sceptycyzmu i obawą, że Zew oceanu nie przypadnie mi do gustu. Na szczęście już pierwsze strony rozwiały moje uprzedzenia, a ja sama zaangażowałam się w opisywaną historię. A jest to historia niezwyczajna. Oto jeden człowiek opłynął samotnie kulę ziemską bez zawijania do portu, nie licząc przymusowego postoju podczas koniecznej naprawy jachtu. Sama łódź pozostawiała wiele do życzenia - jacht pochodził z masowej produkcji i przeznaczony był do pływania rekreacyjnego, a nie do bicia rekordów! Cichocki jednak postanowił, że stawi czoła wyzwaniu i 1 lipca 2011 wypłynął z Brestu we Francji, by w to samo miejsce wrócić dopiero 7 maja 2012 roku. Dziesięć miesięcy spędzonych na oceanach wbrew moim wyobrażeniom obfitowało w liczne, często dramatyczne wydarzenia. Sprzęt, który wydawał się nieodzowny (radar, autopilot, generator prądu), odmówił posłuszeństwa, a sam jacht w pewnym momencie zaliczył wywrotkę. Cichocki stracił wiele żywności, w wyniku czego posiłki jadał co drugi dzień, nie stracił jednak ducha i kontynuował rejs, by dobić wreszcie do portu, z którego wypłynął niemal rok wcześniej. Wrócił bogatszy nie tylko w doświadczenia, ale także w wiedzę o sobie samym: (...) samotny rejs dookoła świata rozumiany wyłącznie jako podróż nie ma sensu - wraca się przecież w to samo miejsce, z którego się wyruszyło. Ma sens jedynie wtedy, gdy stanie się podróżą w głąb własnej duszy. Przez ponad 10 miesięcy przyglądałem się sobie w bezlitosnym lustrze oceanu, by dowiedzieć się, kim naprawdę jestem.*

Tomasz Cichocki mimo iż dokonał czegoś naprawdę spektakularnego i wymagającego ogromnego samozaparcia oraz hartu ducha, wydaje się osobą skromną i sympatyczną, a jego relacja tchnie autentyzmem i szczerością. Dziwi mnie fakt, że mimo wielkiego dokonania, wcześniej nic o Cichockim nie słyszałam, ba! przed ukazaniem się książki nie miałam pojęcia o jego istnieniu i odbytym rejsie, podczas gdy nad Romanem Paszke rozwodziły się liczne media. Wracając do książki - jeżeli wierzyć Kubie Strzyczkowskiemu, dziennikarzowi radiowej Trójki, żeglarzowi i znawcy literatury tematu, Zew oceanu jest jedną z najlepszych książek o samotnych rejsach. Zdecydowanie przyłączam się do rekomendacji!

Carta Blanca/Dom Wydawniczy PWN 2013
Seria: Bieguny

*Tomasz Cichocki, Zew oceanu. 312 dni samotnego rejsu dookoła świata, Carta Blanca, Warszawa 2013, s. 15.
Czytaj więcej →

10.4.13

Anna Neumanowa "Obrazy z życia na Wschodzie. 1879-1893"


Otóż zdaje się, że sama już atmosfera Egiptu posiada do dziś jakieś właściwości tego haszyszu, bo upaja, odurza i wprawia w zachwyt niewysłowiony.

Tematyka podróżnicza fascynuje mnie od dłuższego czasu, jednak nie miałam dotychczas okazji czytać książki podróżniczej sięgającej aż dwa stulecia wstecz, bo do wieku XIX. Co z pewnością dziwi, to fakt, że Obrazy z życia na Wschodzie. 1879-1893 wyszły spod pióra kobiety, podczas gdy wówczas podróżująca niewiasta była raczej ewenementem. Należy jednak zaznaczyć, iż prawdopodobnie gdyby pani Anna nie była żoną konsula, rzeczona książka być może nigdy by nie powstała. 

Wspomnienia Anny Neumanowej podzielone zostały na dwie części: "U bram Wschodu" oraz "Pod greckim niebem". Zapiski z jej podróży do Afryki oraz ośmioletniego pobytu w Egipcie są bardzo obszerne i zawierają niezwykle bogaty materiał z dziedziny geografii, historii czy etnografii, co stanowi owoc pilnych studiów autorki. W zapis wycieczek krajoznawczych wplecione zostały dzieje starożytnego Egiptu, informacje dotyczące geografii kraju oraz kultury Egipcjan. Dzięki temu, że autorka jest kobietą, mamy okazję dostać się do wnętrza haremów, gdzie konsulowa przyjmowana była z sympatią. Z zapisków Neumanowej przeziera ogromna ciekawość tego kraju oraz fascynacja nim, w przeciwieństwie do odczuć w stosunku do Rumunii, która według autorki jest brudna, a jej mieszkańcy są leniwi.

Zdecydowanym atutem książki jest pozostawienie oryginalnej pisowni autorki, dzięki czemu książka ma niepowtarzalny klimat, a walory pisarstwa Neumanowej, operującej bardzo poetyckim językiem, zostały zachowane. Muszę jednak przyznać, że anachroniczny styl znacznie spowolnił moją lekturę. Atmosfera ówczesnego Egiptu przywołana została również w fotografiach autorki, szkoda tylko, iż pojawiały się one w przypadkowych miejscach. 

Obrazy... to niewątpliwie wspaniała lektura, z której chłonie się fascynację Egiptem i tamtejszą kulturą. Choć momentami mocno anachroniczna, czego przykładem niech będzie oburzenie autorki, że każdy w wieku 24 lat może głosować w wyborach, pewne spostrzeżenia pozostały nadal aktualne, jak choćby uwagi na temat ekspansywności Anglików - wystarczy zagościć w jednym z turystycznych miast Polski, żeby zaobserwować, a raczej usłyszeć to zjawisko. 

Książka została bardzo starannie wydana i prócz fotografii, o których wyżej wspominałam, wszystko wydaje się zajmować właściwe sobie miejsce. Nie pozostaje mi więc nic innego jak polecić lekturę tym, którzy jeszcze po nią nie sięgnęli. 

PWN Global 2010
Seria: Odkrywanie Świata
Czytaj więcej →

5.4.13

Peter Hessler "Przez drogi i bezdroża. Podróż po nowych Chinach"


Najlepszym sposobem na poznanie obcego kraju jest przeprowadzka. Tylko będąc jego mieszkańcem można wsiąknąć w jego tkankę i zrozumieć zamieszkującą go społeczność. Peter Hessler, korespondent "New Yorkera", przeniósł się do Chin na kilka lat, a wynikiem jego obserwacji jest książka Przez drogi i bezdroża. Podróż po nowych Chinach

Ponieważ pobyt Hesslera w azjatyckim mocarstwie zbiegł się z wieloma przemianami jakie zachodziły w Państwie Środka, w tym z rozkwitem przemysłu samochodowego, dziennikarz wyrobił sobie chińskie prawo jazdy (amerykańskie już posiadał), by móc samochodem przemierzać tytułowe drogi i bezdroża. Pytania zadawane na egzaminie oraz sam egzamin praktyczny, podczas którego przyszły kierowca dowodzi swoich umiejętności na zamkniętych dla ruchu ulicach, wydają się łatwe, Chińczycy pokazują jednak, że jeździć można inaczej. Przejechałeś swój zjazd na autostradzie? - nie szkodzi, przecież można zawrócić. Trąbią na ciebie? - wyłącz światła, przecież nikt ich tutaj nie używa. Warto także, aby przyszły kierowca znał mowę ciała, gdyż ta odzwierciedla zachowania na drodze, np. gdy samochód zjeżdża na lewą stronę pasa/drogi, można przypuszczać, że zaraz będzie skręcał. 

Po zdobyciu prawa jazdy Hessler mógł realizować swoje plany - wyruszył w podróż wzdłuż Muru Chińskiego oraz jego pozostałości, poznając dzieje umocnień i przyglądając się życiu okolicznych mieszkańców. Po roku dziennikarz osiadł w Sanchy, małej wiosce położonej niedaleko od Pekinu. Mała miejscowość, do której dojazd był utrudniony ze względu na brak asfaltowej drogi, zamieszkana była przez zamkniętą i nieufną wobec "obcego" społeczność. Z czasem udało mu się jednak zyskać zaufanie mieszkańców oraz przyjaźń jednej z rodzin - jej życie zostaje przybliżone na kartach książki dając obraz nie tylko małego wycinka lokalnej, zdominowanej przez mężczyzn społeczności, ale i funkcjonowania całej wioski, która na naszych oczach zmieniła się w atrakcję turystyczną. 

Z prowincji Hessler wyruszył do specjalnych stref ekonomicznych, gdzie mógł obserwować funkcjonowanie fabryki guzików oraz być świadkiem powstawania wytwórni elementów do biustonoszy. Moją uwagę przykuła tutaj nie tyle tematyka przemysłu, co mentalności Chińczyków, która uwidoczniła się podczas poszukiwania pracowników do nowo otwieranej fabryki. Jedna z dziewczyn przedstawiła się jako starsza niż była w rzeczywistości i tak uparcie prosiła o zatrudnienie, że udało jej się znaleźć na - zamkniętej już wcześniej - liście przyszłych pracowników. Ciekawe są też kryteria oceniania potencjalnych kandydatów na pracownika. Ważny jest wzrost i odpowiednie zainteresowania, wśród których dyskwalifikujące jest... czytanie książek, gdyż wskazuje na lenistwo osoby spędzającej czas w ten sposób.

Przez drogi i bezdroża. Podróż po nowych Chinach to solidny reportaż o rozwoju tamtejszej infrastruktury, przemysłu oraz wsi. Znakiem nowych czasów jest migracja ludności do miast, w wyniku czego bywają wioski takie jak Sancha, gdzie w ciągu trzydziestu lat liczba mieszkańców zmniejszyła się dwukrotnie, a na sto pięćdziesiąt osób dorosłych przypada jedno dziecko. Ale Chiny to nie tylko kraj postępu - tutaj nowe czasy przenikają się z przeszłością i tradycją, zajmującymi ważne miejsce zwłaszcza w życiu mieszkańców wsi, a regulującymi takie kwestie jak pory na przyjmowanie płynów czy zmiana imienia jako remedium na chorobę, co może być zgubne w skutkach, gdyż odwraca uwagę od poważnych problemów zdrowotnych. 

Mój pozytywny odbiór książki osłabiła tylko jedna kwestia, która wprawiła mnie w niemałe zdziwienie, gdyż książki wydawane przez Czarne zawsze prezentują wysoki poziom edytorski. Niestety, tym razem na kartach książki znalazłam dwa błędy ortograficzne (!), i to mimo dwóch korektorów sprawujących pieczę nad książką. 

Czarne 2013
Tytuł oryginału: Country Driving: A Journey Through China from Farm to Factory
Przekład: Jakub Jedliński
Czytaj więcej →

1.4.13

Wielkie podróżnicze święto, czyli o Navigatorze słów kilka

Marzec obfitował w liczne imprezy podróżnicze - przedostatni weekend miesiąca miłośnicy podróży mogli spędzić na Festiwalu Slajdów Podróżniczych w Katowicach, na Rozjazdach w Rybniku lub w Krakowie, gdzie odbywał się Navigator Festival, w którym miałam przyjemność uczestniczyć.

Tegoroczna edycja Navigator Festivalu była już dziesiatą, jednak pod taką nazwą pojawiła się po raz pierwszy. Impreza miała charakter wielopłaszczyznowy - oprócz spotkań z podróżnikami i projekcji filmów można było obejrzeć kilka wystaw fotograficznych (w obiektywie: Podlasie, Tramen Tepui, Birma oraz Tajwan) oraz jedną malarską (Mapy osobiste Katarzyny Adamek) oraz wziąć udział w rozmaitych warsztatach (kaligrafia chińska, taniec orientalny, tanie podróżowanie, fotografia podwodna, fotografia podróżnicza, planowanie wyprawy off-road, granie na bębnach, bezpieczeństwo w podróży do strefy tropikalnej i subtropikalnej) i minitargach podróżniczych, na których można było zakupić publikacje książkowe, herbatę czy zapoznać się z ofertą biur podróży. Ale to nie wszystko! W sobotni wieczór odbyło się Navigator Party, w ramach którego można było posłuchać etno-grania w DJ-owskim wykonaniu, obejrzeć występ Krakowskiego Teatru Tańca oraz wziąć udział w koncertach Artura Andrusa, Tomka Wachnowskiego oraz Wolnej Grupy Bukowiny. Z kolei w niedzielę Anna Nacher oraz Marek Styczyński przedstawili Rytuały współbrzmienia, w ramach których zapewnili słuchaczom muzyczną podróż.


Przez te trzy dni sporo się działo - niestety, z wielu atrakcji musiałam zrezygnować, gdyż wydarzenia nakładały się na siebie. Podczas warsztatów odbywały się spotkania z podróżnikami, równolegle z pokazami w ramach Konkursu OPEN (w tym roku konkurs odbył się po raz pierwszy). Przez dwa dni prelegenci przedstawili łącznie 10 pokazów. Zwycięzcami konkursu zostali Piotr Strzeżysz (I miejsce) za prezentację Makaron w sakwach, czyli rowerem przez Andy i Kordyliery orazArkadiusz Milczarz (II miejsce) za pokaz pt. Indonezja, a nawet Papua. Przyznano także wyróżnienia, które otrzymali: Joanna Mrówka (Moje oko na Maroko), Natalia Strokowska i Elżbieta Kawka (Słonieczny patrol) oraz Dorota i Marek Szala (Główny Szlak Beskidzki - od kropki do kropki). Publiczność w odrębnej kategorii nagrodziła Łukasza Kurbiela za pokaz Birma - w kraju usmiechniętych ludzi.

Etno-granie oraz Artur Andrus

Trzy festiwalowe dni obfitowały w wiele wrażeń, wśród których moje najwyższe noty otrzymują:
1. Łomatko Łoman, prezentacja Maćka Sokołowskiego o rodzinnym wypadzie do Omanu - za ciekawą podróż, w dodatku z maluchem i Świnką Peppą!, i humor prowadzącego;
2. Mali. Droga do Timbuktu Zbigniewa Borysa - za muzyczne doznania i wspaniałą podróż w nieznane zakątki Afryki;
3. Film Sketchy Andy, który wyzwolił we mnie niesamowite emocje (!) oraz pozostałe filmy Reel Rock Tour za wrażenie jakie na mnie wywarły (było dla mnie ogromnym zaskoczeniem, że poruszają mnie filmy o wspinaczce!);
4. Warsztaty Garść miedziaków i w drogę prowadzone przez Patryka Świątka z Paragonu z Podróży;
5. Pokaz Słonieczny patrol w Afryce Wschodniej - za szczytny cel podróży, garść informacji o słoniach, góralkach i żołądku konia, oraz urok osobisty prelegentek.

Jan Mela oraz Patryk Świątek

Jacek Torbicz i Zbigniew Borys

Andrzej Lisowski oraz: Michał Kochańczyk (zdj. z lewej strony)
i Marek Styczyński oraz Anna Nacher (zdj. z prawej strony)

Czytaj więcej →